poniedziałek, 23 maja 2011

Zofia i ksiądz XII

Kiedy wsiadłem w autobus i jechałem przez żyzne pola do wsi Orbit On siedział przy mnie i ciągle mówił o tym jak cała rodzina wraz z gościmy świętować będzie wybranie drogi kapłańskiej.... Ja słuchałem, a żona Zofia siedząc za mną z synem słuchali... Więc myślę i pytam dociekliwie, a ilu będzie gości... Skromnie 222 z dzieci-mi.... Speszyłem się bo sam nie wiem po co jadę na te prymicje, ale żona z synem zaprotestowali i stanowczo powiedzieli My musimy być na tym ślubie z tobą czy tez nie, ale będziemy... I stało się nagle autobus stanął i kierowca mówi.., panowie popchać cze ba pod górkę bo nie wyjedziemy... Wszyscy wysiedli a On siedzi i czeka... No cóż mówi Zofia to ksiądz i nie wypada żeby pchał... Ja już ręką machnąłem i pcham wraz z pasażerami autobus gdy nagle zaczął padać deszcz tak gęsty, że w minutę byliśmy mokrzy czyli my pasażery oprócz kierowcy i  księdza... Ksiądz wyszedł z autobusu otworzył parasol i mówi.., jesteśmy na miejscu dalej pójdziemy pieszo wzdłuż lasu... On kroczy dumnie ja dziw gam walizki, żona dźwiga walizki i syn dźwiga reklamówki.... Nagle wyłoniła się wieś Orbit i uradowany On.., mówi jesteśmy na miejscu... Przywitali nas i On usiadł na honorowym miejscu, a my mokrzy na ławkach przy stole.., chciałem zaprotestować.., coś tam pod nosem mówiłem że chcemy się przebrać.., ale już na scenę wyszły dzieci i zaczęły śpiewać... I tak siedzimy obserwujemy i jemy.., a ja obserwując Jego dumnego jak paw ponieważ siedział na honorowym miejscu... Ranek nastał i po prymicjach On czyli ksiądz podziękował.., a my uściskali się serdecznie i jak przyszliśmy tak odeszliśmy czyli On kroczył pod parasolem.., ja dźwigałem walizkę.., żona dziw-gała walizkę.., a syn reklamówki.... Stoimy na przystanku i czekamy stoimy i czekamy stoimy i czekamy  i doczekaliśmy się 6 godzin stania na przystanku, a autobus nie przyjechał..  On teraz dopiero nas zaważył i mówi no zrób coś Jacku.., no zrób coś tak być nie może żebym Ja stał tak długo na przystanku... A ja spojrzałem na horyzont i widzę same góry.., wiec mówię wracajmy s powrotem ponieważ słońce zachodzi... No wybacz!Same głupoty Ci w głowie ja wrócić już nie mogę... Muszę jak najszybciej dotrzeć do miasta.... Spojrzałem na niego i pytam cichutko prawie do ucha..., A to dlaczego.., Też pytanie widziałeś żeby pielgrzym wracał się z powrotem z miejsca z którego właśnie wyszedł..., Zofia spojrzała i mówi o co właściwie chodzi księdzu.... Ja mysie i myślę i mówię nie ma innego wyjścia jak się przebrać w cywilne ciuchy i pójść piechotą do najbliższego zajazdu... Zofia spojrzała i mówi... Kobiety na lewo mężczyźni na prawo do przebieralni... Stanęliśmy na przystanku w nowych ubraniach a On zaczął do nas się uśmiechać i śpiewa Pieniążki kto ma ten jedzie autobusem a kto pieniążków nie ma ten idzie pieszo... A co ci tak wesoło... Widzisz czasami i ktoś musi podjąć decyzje za księdza.., aby mógł być sobą... No tak pewno Zofia szepnąwszy Ci do ucha, że jesteś mężczyzna i nabrałeś wigoru do... Tak to bywa czasami i kapłan nie pomoże gdy sutanny nie ma... No tak teraz to i chciałbyś autobus popchnąć i nieś walizki... a żebyś wiedział no to masz i dziwi gaj, a ja pójdę pierwszy i wyznaczę kierunek mojej pielgrzymki do .... Autor jacek marek krawczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz